Najnowszy wywiad Justyny Steczkowskiej dla magazynu Viva to pasmo zaprzeczeń rzeczy, które wcześniej zostały powiedziane.

Steczkowska przekonuje:

Staram się nie pokazywać za często, mówić tylko wtedy, kiedy mam coś do powiedzenia, i nie stać się kukiełką, która sprzeda wszystko, co się da.

Ktoś, kto pamięta jej cmentarną sesję dla magazynu po śmierci ojca, może wykrzywić usta.

Dowiadujemy się też, jak Justyna bardzo starała się o dzieci, a nie mogła ich mieć. Wtedy pomógł jej nie mąż, nie lekarz, a… bioenergoterapeuta.

– Lekarz zapisał mi jakieś leki hormonalne, bardzo silne – opowiada. – Przestraszyłam się, przestałam je brać. Ale akurat wtedy pojechałam z rodzicami do bioenergoterapeuty. Przy okazji sama poddałam się jego energetyzującym dłoniom. Jeździłam do niego z rodzicami kilka razy. Pół roku później okazało się, że jestem w ciąży. Kiedy się o tym dowiedziałam, byłam w prawdziwym szoku. Pojechałam do Maćka, bo nie chciałam mówić mu o tym przez telefon. Chciałam to przeżyć razem z nim, spojrzeć mu w oczy i przekonać się, czy w takim momencie będzie mnie kochał równie mocno.

Jeśli Steczkowska mówi naprawdę tylko to, co ma do powiedzenia, to wypada chyba współczuć.

Wywiad przeczytacie w najnowszej Vive.