Iwona Kubicz zarabia teraz miesięcznie 650 zł – tyle właśnie zostaje, kiedy ma się tylko „goły\” etat po zdjęciu z wizji.

Gwiazdy potrafią jednorazowo wydać znacznie więcej na przysłowiowe \”waciki\”. A teraz pani Iwona musi żyć z tego cały miesiąc.

– Jestem nadal na etacie w telewizji, ale pozbawiono mnie w niej pracy na antenie!\” – mówi Faktowi prezenterka. – Po tym, jak zlikwidowano studio prezenterskie i odebrano mi prowadzenie programu Pytanie na śniadanie, zrezygnowano również ze mnie jako prowadzącej rozmowy do filmów dokumentalnych National Geographic.

Kubicz dowiedziała się o tym z dnia na dzień.

– Nie była to wielka praca, ale zawsze praca. W dodatku bardzo ciekawa. Proponowałam, że moje wywiady można by rozszerzyć, ale nie dostałam na to zgody – opowiada. – Nie chcę stawiać się w roli ofiary, ale czuję, że to w TVP jest moje miejsce i moja publiczność. Ale jeśli nie ma tu dla mnie pracy, nie mogę tu też siedzieć, bo same etaty są głodowe – mówi dziennikarka. – Choć trudno w to uwierzyć, dostaję 650 zł na rękę. Wszystko, co można zarobić ponadto, wypracowuje się na wizji.

W pracy zastąpiła ją Jolanta Fajkowska. Tymczasem pani Iwona jest teraz w kropce – podjąć pracy dla stacji komercyjnej nie może, a w TVP nie ma dla niej zajęcia.

Wszystkie prezenterki – oprócz etatu – wynagradzane są honorarium za prowadzone przez siebie aktualnie programy. Dopiero przy prowadzeniu kilku programów w miesiącu takich jak \”Pytanie na śniadanie\” etat wraz z honorarium sumuje się do przyzwoitej pensji w wysokości około 4-5 tysięcy złotych. Ta suma wzrastała za czasów dyżurów prezenterskich. Po ich likwidacji prezenterkom pozostaje załapać się na własny program, szukać pracy w konkurencji albo spoglądać w pusty portfel – czytamy w Fakcie.