Ivana Komarenko jak na jeden wieczór było dużo. Nowości w dzisiejszym programie Kuby Wojewódzkiego nie było. Może gdyby goście mówili więcej, niż prowadzący, dowiedzielibyśmy się więcej. Póki co musimy zadowalać się niekończącymi się rozmowami o gejach, ewentualnie aluzjami do tegoż tematu.

Ivan mimo wszystko wygrał, może dlatego, że nie dał się wciągnąć w sposób bycia Kuby, nie udowadniając na siłę, że jest fajny. Rozmawiał ze skromnością, cicho, bez tej maniery, która cechuje tylu artystów, a która zdaje się krzyczeć: „Patrzcie na mnie!\”

Ach! Było też o jego słynnych zdjęciach na balkonie. Co Ivan na to? Bardzo, bardzo naturalnie – toż to jego mieszkanie, może więc chodzić po nim w stroju Adama i nikogo nie powinno to dziwić.

Równie ciekawie zrobiło się, gdy do studia wszedł Marcin Miller, lider zespołu Boys. Kuba musiał go dotknąć (a jak!), Marcin musiał zaśpiewać.

Nazwał się artystą i gwiazdą. Przyznać trzeba, że ma ku temu powody – jego płyty sprzedają się w ogromnych nakładach i chociaż jest wykonawcą muzyki Disco Polo, powszechnie uważanej za mało ambitną, chętnie proszony jest o wywiady, występy. Mało tego – każdy jego koncert gromadzi niewyobrażalne rzesze fanów.

Z rozbrajającą szczerością przyznaje, że jest wykonawcą komercyjnym.

W Polsce jednak komercja komercji nierówna, przy czym Miller wciąż jeszcze może prezentować jej lepszą część. Nie musimy czytać o jego rozwodach – to jego muzyka wzbudza emocje, nie życie osobiste. I dobrze.