Koroner ujawnił 51-stronicowy raport z autopsji Michaela Jacksona. Wynika z niego, że gwiazdor zmarł w wyniku zatrucia propofolem.

Conrad Murray, lekarz Jacksona, zeznał, że podawał Michaelowi lek, by pomóc mu zasnąć. Tymczasem anestezjolog zatrudniony przez koronera stwierdził, że propofolu nie używa się do leczenia bezsenności. W raporcie znalazło się stwierdzenie, że podczas podawania leku nie spełniono podstawowych standardów. W otoczeniu Jacksona brakło sprzętu – pulsoksymetra, ciśnieniomierza oraz aparatury do EKG.

Murray leczył Jacksona na bezsenność przez sześć tygodni przed śmiercią. Każdej nocy gwiazdor dostawał po 50 miligramów propofolu rozcieńczonego lidokainą służącą do
miejscowego znieczulania. Na dwa dni przed śmiercią miał stworzyć inną mieszankę, którą podał Jacksonowi.

Jeśli chodzi o ciało zmarłego Jacksona, potwierdziły się poprzednie doniesienia.

Zmarły ważył 61 kilo przy wzroście 1,75 metra. Przód głowy gwiazdora od linii czoła wzwyż był wytatuowany na czarno – to maskowało łysienie. Wytatuowane były także brwi i granice powiek. Różowy tatuaż dostrzeżono w okolicach ust. Na ciele Jacksona znajdowało się mnóstwo śladów po nakłuciach, siniaków oraz ran.

Jackson miał szerokie oddechowe zapalenie oskrzelików oraz przewlekłe zapalenie płuc. Ta choroba nie została jednak uznana za bezpośrednią przyczynę lub przyczynek śmierci.

Jeden z lekarzy sporządzających raport ujawnił, że jednorazowa dawka propofolu, jaką dostawał Jackson, była podobna do tych, które są używane podczas ogólnej narkozy.
Ponadto w ciele Jacksona stwierdzono obecność innego leku – lorazepamu, który mógł zwiększyć problemy układu oddechowego i krążenia, które miały miejsce po podaniu
propofolu.

\"\"\"\"

Foto: dailymail.co.uk

Liczne ślady wkłuć, odrapania, rany świadczą o tym, jak Jackson był \”faszerowany\” silnymi lekami.

\"\"