Kinga Rusin jest bohaterką najnowszego numeru Pani. I to bohaterką z prawdziwego zdarzenia – z artykułu wyłania się bardzo silna, zdecydowana kobieta, która nie boi się wyzwań i wie, czego chce.

Sama dziennikarka podkreśla, że ciągle poszukującą naturę odziedziczyła po ojcu, który był prekursorem w wielu dziedzinach. Córkę traktował poważnie:

– Tata uważał, że należy mi się od życia wszystko co najlepsze, więc na osiemnaste urodziny kupił mi malucha – wspomina Rusin. – Żaden z nauczycieli w moim liceum nie miał wtedy samochodu, więc wstydziłam się nim jeździć do szkoły. Parkowałam trzy ulice dalej, żeby nikt mnie nie zobaczył. W wakacje wpadłam na pomysł, żeby jechać w podróż po Europie. Sama. Ojciec powiedział: „Super!”. Mama: „Na głowę upadłaś, mowy nie ma. Dopiero dostałaś prawo jazdy, a jak samochód ci się po drodze zepsuje?”. Odpowiedziałam: „To pójdę do warsztatu, zapytam, co się najczęściej w maluchu psuje, i nauczę się to naprawiać”. I mechanicy pokazali mi, jak zmieniać pasek klinowy, w jaki sposób zapobiegać przegrzaniu chłodnicy. Wzięłam części zapasowe i pojechałam. Mama umierała z nerwów, co kilkadziesiąt kilometrów musiałam dzwonić i się meldować. Spałam w samochodzie na parkingach. Teraz, gdy wspominam ten wyjazd, wiem jedno: w życiu bym na to nie pozwoliła moim córkom.

Więcej o Kindze Rusin przeczytacie TUTAJ albo w papierowym wydaniu Pani.

\"\"