Patrycja Markowska właśnie ma za sobą pierwszy prawdziwy sukces. W najnowszej Gali opowiada, jak smakuje jej zwycięstwo i bycie w centrum uwagi. Piosenkarka zapewnia, że cieszy się z niej w sposób dojrzały. Pracowała na to siedem lat. Może dlatego nie grozi jej „syndrom wody sodowej\”. Jest przyzwyczajona do normalności, do skromności.

– Mimo że tata był bardzo popularny, mieszkaliśmy w rozpadającym się drewniaku – opowiada Patrycja. – Pamiętam, jak się wstydziłam, kiedy wracałam z koleżankami ze szkoły, a pod naszym domem czuć było, że wylewa się szambo. Krępowało mnie to. Ludzie się śmiali, że nasz dom przeniosą robaki, bo ledwo się trzyma. Doskonale pamiętam te czasy. Dlatego dziś mam szacunek do pieniędzy i cieszę się, że zapracowałam sobie na poczucie bezpieczeństwa. Ale lubię żyć normalnie. Po wygranej w Opolu wróciliśmy do hotelu i okazało się, że restauracja jest już zamknięta. Kupiliśmy w całodobowym sklepie ogórki konserwowe w słoiku i pasztet w puszce. Usiedliśmy przed hotelem na trawie.

Do nagrody podchodzi z rezerwą, mimo że szczerze cieszy ją wyróżnienie.

– Co prawda mój ojciec śpiewa na rynku wiele lat, wszyscy wiemy, jakie ma zasługi, a nagród na półce? Bardzo niewiele. Nigdy nie dostał na przykład Fryderyka, chociaż jest przecież jednym z najlepszych wokalistów w kraju – mówi.