Jak nie dośpiewa, to dowygląda. Albo też nadrobi bezczelnością – taki nagłówek zdobi artykuł najnowszej Rewii.

Wynika z tego właściwie jedno – że Agnieszka Włodarczyk gwiazdorstwo ma we krwi. Takie prawdziwe, rozkapryszone, pyskate, spóźnialskie i bardzo, bardzo nieprzyjemne.

Wystarczy przeczytać, co na jej temat mówią ci, którym dane było z nią trochę popracować:

– Kiedy już grała w serialach i była rozpoznawalna, potrafiła spóźnić się na wywiad 40 minut – mówi pewien dziennikarz. – W dodatku, kiedy wreszcie przychodziła, już po kilku chwilach pojawiał się jej ówczesny narzeczony i bez żadnego skrępowania przysłuchiwał się wywiadowi. Głupio było go wyprosić.

– Kiedyś rozmawialiśmy podczas lunchu. W jednej z najdroższych warszawskich restauracji. Budżet wydawcy jakoś to zniósł, ale teraz boję się zadzwonić – dodaje inny dziennikarz.

Zresztą, jeśli wierzyć tygodnikowi, Agnieszka kapryśna była zawsze. Pewnego stylistę doprowadziła do ostateczności, więc powiedział jej, aby sama się umalowała i wybrała sobie ubrania. W „okresie posuchy w karierze\” potrafiła sypiać do 14. Rewia wypomina jej nawet, że nie daje się sfotografować ze swoim chłopakiem. Po co? Aby sprzedać sesję we dwoje do ekskluzywnego pisma.

Jak kreacja, to może już konsekwentna. Albo jesteśmy cisi, skromni i pokornego serca, albo stajemy się \”diamentowymi sukami\”. Publika nie lubi niczego pośredniego.

Ciekawe ile w tym wszystkim prawdy?

Wczoraj pisała o tym również princessy.