Hot. Hot. Hot. Not hot.
Tyle trzeba było umieć, żeby zrozumieć połowę rozmów, jakie toczyły się tamtego dnia w Kitsonie, gdzie Paris Hilton promowała swoje ubrania.
Złota Rybka aka Szalejące Oko pojawiła się odziana w jakże sugestywną sukienkę – wiadomo było, że tylko ona miała tamtego dnia błyszczeć.
Auć… właśnie zerknęłam na zdjęcie. Fakt, daje po oczach.
Dziewczyny ściskały się jak sardynki w puszce, pięciolatki (których mamy były na tyle niepoważne, że nie próbowały wybić im z głowy tego rodzaju fanki) wręczały kwiaty, a kilka godzin przed otwarciem sklepu zrobił się potężny korek.
Szał zaczął się, kiedy dziedziczka wreszcie zaszczyciła wszystkich swoją obecnością.
– Ta małpa wyrwała mi ostatnią bluzkę! – żaliła się jedna z klientek sklepu, kiedy znajoma porwała jej ubranie sprzed nosa.
– Te s*ki są niepoważne, pchają się i piszczą – dodała inna.
– Ale ty też się pchasz – rzucił dziennikarz.
– Ale ja MUSZĘ zobaczyć Paris.
Taka okazja, żeby rzucić pomidorem!
Liczyliśmy co najmniej na latające zapalniczki. No nic, jak widać klienci wyobraźnią się nie popisali. Teraz, lżejsze o paręset dolarów, dumnie odzieją swoje piersi w koszulki designed by Paris.
To jedyna opcja, kiedy wybrałabym tę z napisem made in China. Naprawdę. Tak dla zasady.