Kilka dni temu w New York Timesie Angelina Jolie opublikowała tekst, w którym wyznała, że poddała się zabiegowi usunięcia obu piersi. W Polsce to wydarzenie budzi szczególne emocje.

Wielu dziennikarzy i polityków odnosiło się do tego negatywnie, a nawet z kpiną. Matka gwiazdy zmarła w wieku 56 lat na raka jajników. Odziedziczając po niej gen, Angelina miała aż 87% ryzyka na zachorowanie na raka piersi.

Rak piersi czy jajników jest w przypadku Angeliny Jolie wydarzeniem czysto wirtualnym, a operacja, której poddała się aktorka, jest jak najbardziej realna i niesie ze sobą cały szereg skutków ubocznych czy zagrożeń – ocenia katolicki publicysta Tomasz Terlikowski we Frondzie.
Usunięcie jajników, które zapowiada obecnie Jolie, będzie skutkowało w całym jej życiu, a wielu z jej skutków nie da się usunąć, a mastektomia także nie jest usunięciem pryszczy, ale operacją, która narusza integralność cielesną człowieka.

W przypadku choroby nowotworowej to właśnie ona jest usprawiedliwieniem radykalnych i niekorzystnych skutków ubocznych chirurgicznej ingerencji. Nie jest jednak takim usprawiedliwieniem, jak się zdaje, samo prawdopodobieństwo choroby. Jeśli zgodzimy się na takie myślenie, to medycyna przekształci się z leczenia w okaleczanie zdrowych (a Angelina Jolie była zdrowa) ludzi. A na to nie powinno być naszej zgody, szczególnie, że – z innych statystyk wynika, że odpowiednio wcześnie wykryty rak piersi czy jajników, także ten wywołany mutacjami genetycznymi, jest w pełni wyleczalny. Prewencją są więc regularne badania, ewentualnie mastektomia czy usunięcie jajników, gdy do choroby już dojdzie. Okaleczenie pozostaje zaś okaleczeniem. Nie jest jednak takim usprawiedliwieniem, jak się zdaje, samo prawdopodobieństwo choroby.

Ktoś się zgadza?

&nbsp
Terlikowski o Jolie: Ona się okaleczyła

Terlikowski o Jolie: Ona się okaleczyła