W najnowszym numerze magazynu Gala Anna Przybylska opowiada o swoim życiu w Turcji.

Wciąż czuje się na wakacjach – w końcu inni muszą płacić spore pieniądze za wakacje w Antalyi. Rok temu przeprowadziła się tu z Jarosławem Bieniukiem, który gra w tureckim klubie Antalyaspor.

I pewnie każdy na jej miejscu czułby się niczym na długich wakacjach – Ania i jej dzieci mieszkają w nowym mieszkaniu na zamkniętym osiedlu, z basenem w kształcie salaterki postawionej na trawniku. Żyć, nie umierać. Tym bardziej, że do morza ma kilka kroków. Oddziela go od lądu klifowe, urokliwe wybrzeże. Wzdłuż nadbrzeżnej skarpy kwitną drzewa pomarańczowe.

Na wyjazd była przygotowana. Tym bardziej więc cieszy ją nowe doświadczenie.

– Wiedziałam. I zgodziłam się na to. Ale to nie pierwszy raz, kiedy jadę za Jarkiem. Tak było również do tej pory. Moim rodzinnym miastem jest Gdynia, Jarka Sopot, a mieszkaliśmy w Poznaniu, ponieważ on grał w Amice Wronki. W święta wyjeżdżaliśmy do rodziców Jarka albo do mojej mamy. Podobnie w weekendy. Właściwie ciągle byliśmy na walizkach. Wiedziałam, że jeśli Jarek otrzyma propozycję z zagranicy, wtedy cała rodzina się tam przeniesie. W naszych zawodach kompromisy są na porządku dziennym. Bo przecież gdybyśmy nie potrafili się dogadać, i jego kariera, i moja kariera ległyby w gruzach – mówi w wywiadzie dla Gali.

Jechała jednak nie ze świadomością długich letnich wakacji, a ucieszona tym, że jej mężczyzna może się rozwijać.

– Angaż w Turcji jest krokiem do przodu w jego karierze, bo ma okazję grać z czołowymi drużynami, zmierzyć się z zawodnikami klasy światowej.

O swoją karierę się nie boi – lot z Antalyi trwa tyle, co podróż pociągiem z Poznania do Warszawy. Poza tym, życie w Turcji nie jest dla niej specjalną odmianą.

– Nie powiedziałabym, że zaczęło się jakieś nowe życie. Uważam, że wygląda ono tak samo jak w Polsce. Tylko widok przez okno jest inny.

Jej dzień wygląda tak samo, jak w Poznaniu.

– W taki sam sposób pewnie wyglądałby w każdym innym mieście. Chyba żebyśmy się przenieśli na sawannę i zamieszkali w namiocie (śmiech). Wstaję pierwsza. Najpierw przygotowuję mleko dla dzieci, potem robię sobie kawę. Jako drugi budzi się Szymon. Jarek i Oliwia lubią pospać trochę dłużej. Jemy razem śniadanie. Około dziewiątej odwożę Oliwię do przedszkola. Czasem, kiedy może, robi to Jarek. Do wyjścia Jarka na trening, jeżeli pogoda jest ładna, korzystamy z uroków miasta. Albo koncentrujemy się na obowiązkach domowych. Wieczór również spędzamy zwykle razem. Mamy mnóstwo obowiązków, ale i radości przy dwójce dzieci.

Zwykłe życie też może być fajne. Tyle tylko, że zwyczajność zwyczajności nie równa.

Więcej w najnowszym numerze Gali oraz na stronie czasopisma.