W Poniedziałek Wielkanocny w wieku 38 lat zmarł ksiądz Jan Kaczkowski. Duchowny chorował na raka nerki i glejaka mózgu. Straszną diagnozę usłyszał w 2012 roku.

Zobacz też: Ludzie modlą się za księdza Jana Kaczkowskiego

Był głęboko wierzącym i oddanym ludziom człowiekiem. Z chorobą walczył dzielnie, pracował dopóki starczyło mu sił.

Jego „dzieckiem” było Puckie Hospicjum Domowe. Pracował w nim niestrudzenie mimo złego samopoczucia.

W rozmowie z Gościem Gdańskim ojciec księdza Jana, Józef Kaczkowski, wspominał ostatnie chwile życia syna:

Jaś był przygotowany na śmierć. My także. Oswajał nas, jak i całą Polskę z tematem nieuleczalnej choroby, cierpienia, godnego odchodzenia. Mówiliśmy do niego, trzymając go za dłonie, ale nie wiem, czy nas słyszał. Jasiu nie cierpiał – dodaje ojciec księdza.

W ostatnich dniach życia ksiądz nie mógł mówić. Ostatnie słowo, jakie padło z jego ust brzmiało „miłosierdzie”. Ksiądz miał powtórzyć je kilka razy.

W swojej książce Grunt pod nogami ks. Kaczkowski tak pisał o swoim pogrzebie:

Bardzo proszę mnie pochować w sutannie, z humerałem, w albie, z cingulum i stułą na krzyż, z manipularzem, w takim ładnym, czarnym ornacie, żeby dzieci mojego rodzeństwa, wiedziały, że wujek nie wyparował, nie zniknął…

Zobacz: GWIAZDY, KTÓRE PRZEGRAŁY WALKĘ Z NOWOTWOREM

Jakie były ostatnie słowa księdza Jana Kaczkowskiego?