Wczorajszy dzień dla Justyny Kowalczyk mógł się zakończyć tragicznie. Jak podał sport.dziennik, sportsmenka, która trenuje w Zakopanem, była o włos od wypadku.

Zresztą nie obyło się bez otarć i potłuczeń.

A wszystko przez niefrasobliwość (żeby nie powiedzieć głupotę) turystów wypoczywających z dziećmi w stolicy Tatr.

Kowalczyk mknęła na nartorolkach po specjalnie do tego celu przygotowanej ścieżce. Pędziła z prędkością 50-60 km/h.

Nagle zobaczyła przed sobą dziecko. Mimo jej krzyków dziecko nie zeszło z trasy. Kowalczyk musiała skoczyć w krzaki, by uchronić siebie i dziecko przed zderzeniem.

My w tych swoich dziwacznych ustrojstwach żadnych hamulców nie mamy. To nie tak jak na nartach, że się zapługuje, wejdzie ślizgiem, itd. Jedynym ratunkiem jest sus w las, czasem przy prędkości 50-60 km/h. Jak ja dziś, żeby tylko z jakimś dzieciaczkiem, spacerującym i nie reagującym na głośne krzyki, się nie zderzyć. Śpieszę napomknąć, że ściółka dobrze nawilżona, mięciutka i nawet smaczna 😉 Trochę podrapana i obita z krzaków wyszłam, trochę zła, ale z ulgą. Nic się nikomu nie stało. Tym razem… A przecież są znaki zakazujące spacerów – pisze Kowalczyk na blogu.

Dobrze, że tak się skończyła ta mało przyjemna przygoda…

Justyna Kowalczyk o włos od tragedii