Ta afera wstrząsnęła polskim show-biznesem. W szóstym i dziewiątym numerze Wprost z tego roku pojawiły się teksty dotyczące domniemanego molestowania seksualnego, którego miał się dopuszczać Kamil Durczok. Pojawił się też materiał (8/2015), w którym napisano, że policja spisała Kamila uciekającego z mieszkania, w którym znaleziono biały proszek.
Durczok wylądował w szpitalu i długi czas milczał. Pierwszą ze spraw badała komisja powołana przez TVN. Żona dziennikarza napisała list otwarty:
(…) Uważam, że to co robicie jest gorsze, niż to co zarzucacie. Pomyliliście rolę dziennikarzy z rolą psów gończych tropiących ofiarę. To nie jest rzetelne dziennikarstwo, to w ogóle nie jest dziennikarstwo. Nie mając dowodów na zarzuty, które postawiliście w pierwszym tekście i tropiąc wątki z jego osobistego życia, dzwonicie gorączkowo do dalszych i bliższych znajomych moich i Kamila, nie mających żadnego związku z jego pracą. To skandaliczne.
Kamil od kilku lat jest wolnym mężczyzną i jego prywatne życie jest jego prywatną sprawą. Kto i co poza żądzą taniej sensacji dał Wam tytuł, aby w natarczywy sposób wydzwaniać po całej Warszawie i Śląsku w poszukiwaniu tematów do kolejnych publikacji?
Właśnie ruszyły czynności przygotowawcze do procesów, w których Kamil domaga się dużego odszkodowania. Żąda 2 miliony złotych za domniemanie molestowania i aż 7 milionów złotych za tekst „z białym proszkiem”.
Dostanie aż tyle? Czas pokaże.