Ojciec był ginekologiem. Paweł Wilczak przekonuje w najnowszej Vivie!, że mając trzynaście-czternaście lat, mógł „spokojnie asystować ojcu w zabiegach ginekologicznych\”.

– To była rewelacja! – mówi aktor. – W okolicy był tylko jeden gabinet ginekologiczny – mojego ojca, więc wszystkie imprezy zaczynały się od oględzin gabinetu.

– Ale za dużo wiedzieć, to jest też niedobrze – dodaje. – Wiedza książkowa, a randka z dziewczyną to jest zupełnie co innego.

Wywiad pełen jest takich \”smaczków\”. Spróbujmy tych najlepszych:

O pracy:

Po skończeniu szkoły filmowej przez sześć lat nie miałem pracy. Po jakimś czasie moi rodzice dawali mi sygnały, że może jednak wezmę się za coś poważnego.

O zawodzie:

Ja w ogóle nie czuję się aktorem. Jestem człowiekiem, który ma szansę – wspaniałą, genialną – wykonywać coś przed kamer. Są oczywiście osoby, wzorce: pan Hackman, pan Pacino.

O przeszłości:

Byłem kelnerem, handlowałem patelniami, nożami, byłem kierowcą ciężarówki, kopałem rowy, odrestaurowywałem domy.

[Patelnie były] kiepskie, chińskie, gięły się strasznie. Byłem takim komiwojażerem, który wchodził w krawacie: puk, puk, dzień dobry – robiłem przedstawienie, wyciągałem z teczki patelnię albo noże. Najczęściej słyszałem: Precz! Na na to: Do widzenia, polecamy się, i tak dalej.

O misji życiowej:

Nie chcę światu nic od siebie powiedzieć. Ale jeżeli się uda ludziom choćby poprawić nastrój na pięć minut, to gra jest warta świecy.

O bezsenności:

Nie mogę zasnąć. Próbowałem już wszystkiego.

– Alkoholu? – pyta Piotr Najsztub.
– Próbowałem wszystkiego.
– Tabletek?
– Próbowałem wszystkiego.

O sobie:

Jestem pospolity do bólu. Przede wszystkim jestem nudny, upierdliwy, bez przerwy mówię o tym samym. (…) Ludzie mówią, że jestem zdystansowany. I wolę być zdystansowany, niż wierzyć w to, że jestem wyjątkowy.

O maniach:

Bez przerwy mogę patrzeć na ogień, na nagą kobietę i na morze. To mnie wprawia w fantastyczny nastrój. Kobieta, to boskie piękno, nie nudzi się.

O dzieciach:

Uwielbiam z nimi przebywać, tylko oczywiście boję się na przykład, że mi kaszkę zwymiotują na czoło.

[Więcej w najnowszym numerze Vivy!.]