Takie medialne katharsis – wyspowiadać się z rozpadającego się związku na łamach prasy. Może w nadziei, że wreszcie dadzą spokój?

Weronika Marszuk-Pazura przyznaje, że ciężko jej było przetrzymać ataki, jakie posypały się na jej głowę po rozstaniu z Cezarym Pazurą.

Wszyscy czytali wtedy o jej pierwszym małżeństwie, o pracy w nocnym klubie.

– Dlaczego? – pyta z żalem Weronika w wywiadzie dla Vivy.

Przecież nikogo nie skrzywdziła, była sama w obcym kraju i chciała sobie jakoś poradzić. A przy Czarku udowodniła, że może skończyć prawo i samodzielnie poprowadzić własną firmę.

Może m.in. dlatego twierdzi, że o tej miłości nie da powiedzieć złego słowa.

– Myślę, że decyzja, którą podjęliśmy, była po prostu dojrzała. Wcześniej zdarzały się oczywiście kłótnie, ale nie miewaliśmy kryzysów. Ten jest pierwszy.

I to nie tak, że nie chcieli niczego ratować.

– Bez starań się nie obeszło. Myślę, że mieliśmy wobec siebie bardzo wysokie wymagania. Może zbyt wysokie.

Do decyzji o rozstaniu dojrzewali długo.

– Za bardzo byliśmy do siebie przywiązanie, żeby po prostu się rozstać. Na pewnej mentalnej płaszczyźnie więź między nami nie zaniknie. Chcemy szczęścia dla siebie, nawet jeśli okaże się, że to nie będzie wspólne szczęście.

Padło pytanie o dzieci – wiadomo, że Pazurowie nie mieli wspólnego potomka, a wychowują córkę Czarka z pierwszego małżeństwa.

– Chyba przegapiliśmy właściwy moment – mówi Weronika tłumacząc, dlaczego nie zdecydowała się zostać mamą. – Byliśmy zbyt skupieni na pokonywaniu codziennych problemów, zbyt zajęci pracą. Poza tym była Nastusia, córka Czarka, którą pokochałam jak swoją.

Dzisiaj żartuje, że to ona pomaga jej uporać się z całą sytuacją.

– Jesteśmy kwita – mówi z uśmiechem.

Więcej szczegółów w najnowszej VIVIE.