Od czasu śmierci Michaela Jacksona nikt nie odważył powiedzieć o nim niczego złego. „Nikt\” mając na myśli \”żadna z gwiazd\”.

Rupert Everett złamał to tabu krytykując piosenkarza i jego karierę w ostatnich latach.

Aktor twierdzi, że Jacko to \”świr\” i \”lepiej, że jest martwy\”.

– Myślę, że jego śmierć to szczęśliwy zbieg okoliczności – powiedział Everett, wywołując tym samym mały skandal. – Miał dać 50 koncertów w Londynie. To, czy byłby dobry, czy nie, nie miałoby znaczenia. Prasa by go zniszczyła.

– [Jackson] był świrem. Wyglądał jak postać ze Shreka. To był czarno-biały śpiewak – dodaje. – Ta sprawa z molestowaniem dzieci była jego ukrzyżowaniem i to go zabiło. Stanowił personifikację bólu i niepewności, jakie czarny człowiek odczuwa w kraju niewolników. Wszyscy patrzyliśmy, jak z czarnego robił się biały. Był chodzącym przedstawieniem – przekonuje aktor.

Everett łączy Jacksona z gwiazdami w ogóle.

– Myślę że jego życie i śmierć były wielką lekcją. Będziemy teraz obserwować koniec gwiazd, które znamy z przeszłości. Show biznes to nie jest szczery zawód. To jak ostatnie dni Wersalu. Naprawdę zastanawiam się nieraz, ile bzdur ludzie potrafią łyknąć na temat gwiazd.

Rupert jak widać jest sobą. Zawsze ma dużo do powiedzenia i nie zawsze grzecznie.