Cały tydzień marzyłam o weekendzie i błogim odpoczynku. Już w środę snułam plany na leniwą sobotę, do czasu gdy szef wszedł do pokoju i rzucił hasło: sobota – widzimy się w biurze. Tadam! Moje plany właśnie legły w gruzach. Na szczęście mogłam się wyspać –spotkanie było o 12.00.

Planowałam wcześnie wstać, by się nie spieszyć, ale oczywiście budzik w telefonie odmówił posłuszeństwa. A może o nim zapomniałam? Bez różnicy…

Czas wstawać… – przypomniał tablet. Ten nigdy nie zawodzi, w końcu zabieram go wszędzie, a bateria trzyma do 18 godzin! Leniwie zwlekłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Szybko doprowadziłam się do ładu i pomaszerowałam do kuchni. Mimo, że czas mnie gonił, nie mogłam odmówić sobie bomby witaminowej z rana, która postawiła mnie na nogi. Szybki przegląd wiadomości – nieoceniony komfort rozłożenia podstawki do końca i Yoga już stoi przed talerzem. Potem szybko do pracy.

Dzień z życia wzięty

Spotkanie nie trwało w nieskończoność. Szef nas tym razem oszczędził i moja wizyta w biurze trwała tylko godzinę. Mój ulubiony tablet oczywiście wciąż ze mną. Mimo wszystko byłam wykończona, bo w końcu planowałam leniwą sobotę, ale przecież nie mogę zaniedbywać życia towarzyskiego. Odpocznę w niedzielę.

Dzień z życia wzięty

Za oknem słońce, więc spacer jak najbardziej wskazany. Po spotkaniu umówiłam się więc z koleżanką z pracy na spacer po parku. Wzięła ze sobą psa, którym uraczył ją jej mężczyzna. Dodatkowych obowiązków nie zaszkodzi – no przecież! Pospacerowałyśmy, zrobiłyśmy zdjęcia i poplotkowałyśmy. Muszę przyznać – miłe popołudnie. Zdjęcia też fajne, muszę przesłać Ani.

Dzień z życia wzięty

W drodze powrotnej do domu towarzyszyła mi tylko jedna myśl – jeść! Tablet w dłoń i pomaszerowałam do kuchni. Szybko znalazłam przepis na makaron z krewetkami i zabrałam się za gotowanie. Chwila moment i gotowe. A później już tylko błogie i upragnione lenistwo…

Dzień z życia wzięty