W internecie aż roi się od komentarzy typu „wstydzę się za poziom w polskiej edycji Master Chef”. Kto widział francuską chociażby, być może się zgodzi.

Można nawet przypuszczać, że „fartucha” oddadzą wcześniej lepsi od finalisty. W końcu liczy się show, o czym przekonała autorka bloga kulinarnego, która postanowiła wziąć udział w precastingu do programu, a swoje doświadczenie opisała na swoim blogu.

Na precasting należało przynieść potrawę przyrządzoną w domu.  Na jej odgrzanie oraz prezentację na miejscu – zgodnie z informacją organizatora – było zaledwie 5 minut czasu
– czytamy na blogu „Dożartej”.

Okazało się, że producenci wcale nie mieli w kim wybierać, bo castingi nie cieszyły się aż takim powodzeniem. Umiejętnie to tuszowano:

Wszystko wskazywało na to, że precastingi cieszą się wielkim powodzeniem. Jakież było moje zdziwienie, gdy zajechawszy pod halę Makro tuż przed godziną ósmą rano okazało się, że jestem jedną z pierwszych uczestniczek. Okazało się, że najwyraźniej na terenie Śląska nie ma wielu pasjonatów gotowania. Zamiast setek nakręconych pozytywnie szalonych kucharzy amatorów, zgłosiło się zaledwie około pięćdziesięciu osób.  Dzięki możliwościom technicznym współczesnej telewizji nigdy tego nie zobaczycie.

Otrzymałam numer 2008. Czyli po prostu numer osiem w drugim castingu. Ale 2008 lepiej wygląda, prawda ?

Następnie nakazano zebrać się w grupę. Podczas gdy kamera najazdami z góry robiła sztuczny tłum, kazano nam krzyczeć coś entuzjastycznie, a potem machać rękami. W międzyczasie pani o imieniu jak z celtyckiej legendy dorwała mnie i usiłowała się dowiedzieć, czy i dlaczego jestem szalona. Najwyraźniej nie uzyskawszy stosownej dla niej odpowiedzi (kudłami nie lubię machać, “dupa” publicznie też nie lubię mówić), straciła nagle zainteresowanie moją osobą i wywiadu nie dokończyła. Kilka chwil później jej uwaga skierowana już była na pewną uczestniczkę o bardzo atrakcyjnym wyglądzie, która – jak się okazało – hoduje konie. „Ale Ty fajna jesteś” – powiedziała (do pani od koni). W oczach pani z produkcji zobaczyłam dwa iskrzące ogniki. Pomyślałam wówczas o posłance Beger. Nie dziwne, że już na tym etapie wstępnie była mowa o wizycie ekipy tvn u właścicielki koni.

Brzmi to bardzo ciekawie. A najciekawiej to, że o przejściu do castingu głównego decydował producent, a nie zawodowi kucharze.

Cała relacja tutaj.

Master Chef - gotowanie na drugim planie?