Kiedy politycy rozpływali się w zachwytach, zapraszali gwiazdę na salony i pokazywali się w jej towarzystwie w telewizji, Szymon Hołownia „zjechał” Sharon Stone i noblistów, którzy przyznali jej Nagrodę Pokoju.

W felietonie opublikowanym przez Rzeczpospolitą dziennikarz stwierdza, że mimo najszczerszych chęci, nie udało mu się znaleźć dowodów na spektakularne działania Sharon na rzecz ludzkości.

Bez problemu za to wyliczył serię wpadek aktorki, próbując tym samym udowodnić, że nie jest wcale najlepszą kandydatką do tego prestiżowego wyróżnienia.

Czy jest coś złego w tym, że emerytowana aktorka zamiast robić na drutach znalazła pomysł na życie – objeżdża wszystkie możliwe konferencje, wcielając się w głos ludu? A skąd. Super, że jest wrażliwa. Nie ma wątpliwości, że wszystko robi z dobrego serca (choć nie zawsze mądrze). Nagroda dla niej to jednak nie dowód na to, że jest równa noblistom, ale na to, że nobliści oglądają za dużo telewizji – pisze Hołownia.

Trudno się z nim nie zgodzić. Ale jest tu jeszcze drugie dno – kto chciałby czytać o Dalajlamie czy Lechu Wałęsie lub oglądać ich w telewizji?

Sharon Stone nie podniosła prestiżu spotkania. Ona podniosła oglądalność.

Szymon Hołownia: Po jaką choinkę noblistom Sharon Stone?