Beata Tadla zdenerwowała się. Tym razem nie chodzi o przykrości, które sprawił jej Jarosław Kret, ani o kolejne zdjęcie z butelką piwa, wstawione na Instagrama przez jej 17-letniego syna, Jana. Dziennikarce ciśnienie podniosła informacja o rzekomej cenie jej torebki, która według doniesień miała kosztować 11 tysięcy złotych.

Tadla o 17-letnim synu pijącym ALKOHOL: kto tak nie robił, niech rzuci kamieniem

Portal Pudelek.pl zaznaczył, że Tadla za swoje akcesorium zapłaciła ogromne pieniądze. Zainteresowana niemal natychmiastowo sprostowała artykuł. Jako dowód wstawiła screen ze sklepu internetowego, na którym widnieje przedmiot sporu, warty jedynie 169 złotych.

– Musiałabym upaść na głowę, by wydać taką forsę na torebkę😂 albo cokolwiek do ubrania! […] Nawet nie dziesięć, a prawie sto razy niższa😜 serdecznie Was pozdrawiam i w sumie miło, że mnie tak wysoko cenicie.

– napisała oburzona dziennikarka.

Nie wszyscy fani „kupili” tłumaczenie Tadli:

– Obciach to za mało powiedziane.Pod wdzięcznym słówkiem „REPLIKA” kryje się bardziej uczciwe określenie PODRÓBA. Jednym słowem pani Tadla wspiera proceder złodziejstwa.

– Nawet gdybyś miała podróbkę,to nikt nie podrobi Ciebie.

Kret poniża Tadlę na wizji. Znów chodzi o pierścionek!

A Wy co myślicie na temat medialnego sporu? Beata z premedytacją zastępuje oryginały tańszymi „podobiznami”?

Filmik z torebką wstawiła nawet na Instastory. Musi się aż tak tłumaczyć?