Jan Frycz kończy 71 lat. Nie miał łatwego dzieciństwa: „Dostawałem baty…”
„Za szybko zacząłem mieć poważne obowiązki”.

15 maja 2025 roku Jan Frycz świętuje swoje 71. urodziny. Jeden z najwybitniejszych aktorów teatralnych i filmowych w Polsce przez lata zachwycał publiczność swoimi kreacjami – od kinowych ról nagradzanych Orłami, przez teatr, aż po kultową postać Dario w „Ślepnąc od świateł”.
Z tej okazji przypominamy jego niezwykle poruszające wyznania o dzieciństwie, rodzinie i drodze do sukcesu.

Choć dziś Jan Frycz uchodzi za ikonę polskiego aktorstwa, jego dzieciństwo dalekie było od sielanki. Dorastał w tradycyjnym krakowskim domu, gdzie obowiązywał sztywny etos pracy, a uczucia schodziły na dalszy plan.
Ojciec – inżynier górnik – był człowiekiem wymagającym, stanowczym i bezkompromisowym. Nie okazywał czułości, nie znał słowa „taryfa ulgowa”.
„Stałem w kącie, czasem dostawałem baty. Pytał: ‘co w szkole?’. ‘Dwója’. No to lanie” – wspominał Frycz w rozmowie z „Twoim Stylem”.
W tamtym czasie kary cielesne były uznawane za część wychowania, a ojciec przyszłego aktora uważał dyscyplinę za podstawę męskiego charakteru. Jan Frycz nie kryje, że było to dla niego trudne, ale dziś nie żywi żalu.
Z perspektywy lat mówi o ojcu z czułością, rozumiejąc, że działał zgodnie z tym, co uważał za słuszne. Surowość, z jaką traktował syna, ukształtowała jego charakter i – jak sam przyznaje – przygotowała go na życie, które rzadko bywa łaskawe.

Dorastając w szarym, siermiężnym PRL-u, Jan Frycz nie chciał pogodzić się z otaczającą go rzeczywistością. Ortalionowe kurtki, meblościanki z paździerza, puste półki w sklepach i pogoń za papierem toaletowym nie były światem, w którym widział swoje miejsce. Marzył o czymś więcej – o kolorach, emocjach, wolności.
Ucieczkę znalazł w teatrze. Już jako uczeń podstawówki zapisał się do kółka teatralnego przy Poczcie Głównej w Krakowie.
To właśnie tam swoje pierwsze aktorskie kroki stawiali wcześniej m.in. Ryszard Filipski, Mietek Grąbka i Anna Dymna. Mały Jan nie miał wtedy wielkich ambicji związanych z karierą – po prostu szukał świata, w którym mógłby oddychać pełną piersią.
„Nie myślałem o tym, żeby w teatrze zrobić tak zwaną karierę, tylko żeby żyć inaczej – kolorowo” – wspominał po latach.
Dla młodego Frycza teatr był jak okno na inne życie – takie, w którym można być kim się chce i w którym nie trzeba ukrywać emocji.

Decyzja o zdawaniu do szkoły teatralnej nie spotkała się z entuzjazmem ze strony ojca Jana Frycza. Inżynier górnik, twardo stąpający po ziemi, nie widział przyszłości w zawodzie aktora. Gdy Jan – jeszcze przed maturą – odważył się wyznać, że chce zdawać do krakowskiej PWST im. Ludwika Solskiego, usłyszał krótko i chłodno:
„Tam to sobie możesz zdawać. Pytam, gdzie na studia idziesz?”
W rodzinnym domu ceniono wyłącznie konkretne profesje – takie, które wiązały się z ciężką pracą fizyczną i zapewniały stabilność. Aktorstwo wydawało się zbyt kapryśne, za mało „poważne”.
Ale Frycz, mimo braku wsparcia, uparł się. Z perspektywy czasu nie żałuje. Dziś – z dorobkiem kilkudziesięciu ról filmowych i teatralnych – mówi otwarcie, że jego zawód był równie trudny, jeśli nie trudniejszy, niż zawód ojca.
„Gdyby żył dziś, spierałbym się z nim, czy nie mam cięższego zawodu niż on” – przyznał aktor z goryczą, ale i pewną dumą.

Jan Frycz nie ukrywa, że zbyt wcześnie wszedł w dorosłość.
„Za szybko zacząłem mieć poważne obowiązki” – przyznał z żalem.
Ambicja i konieczność szybkiego odnalezienia się w dorosłym świecie odebrały mu beztroskę młodości. Dziś, z perspektywy lat, powiedziałby sobie jako dwudziestolatkowi:
„Nie spiesz się tak. Pożyj chwilę sam, poszalej, pozwiedzaj, ucz się”.
Ale bycie artystą – jak twierdzi – wymaga też czegoś innego: pewnej dozy egoizmu. – „Jeśli chcesz być artystą, musisz mieć potrzebę zwracania na siebie uwagi. Egoizm, egocentryzm – to jest mało szlachetne, wręcz obrzydliwe, ale niezbędne” – mówi bez ogródek.

Mimo że od lat uznawany jest za jednego z najwybitniejszych polskich aktorów, Jan Frycz wciąż unika zbędnego rozgłosu. Choć na koncie ma prestiżowe nagrody – Złote Lwy, trzy Orły czy dziesiątki wyróżnień teatralnych – nie pozwala, by to one definiowały jego wartość.
„Nie lubię za dużo mówić o sobie. Niech świadczy o mnie to, co zrobiłem”– powtarza z charakterystyczną dla siebie pokorą.
Nie szuka poklasku, nie kreuje medialnego wizerunku. Zamiast tego pozwala, by widzowie poznali go przez kreacje: silne, bolesne, głęboko ludzkie. Wciąż zawodowo aktywny – zarówno na scenie, jak i ekranie – z dystansem patrzy na przeszłość i z optymizmem na przyszłość. – „Z optymizmem patrzę w przyszłość” – mówi. I choć wie, że świat potrafi dać „pałą po głowie”, jego doświadczenie i świadomość siebie są dziś jego największą siłą.



Ilona | 21 maja 2025
Moj tato w podobnym wieku a w prezencie dostanie z poczty kwiatowej kosz pełen słodkości i może gdzieś na obiad też go zabiorę.