Do tej pory wydawało się nam, że w wywiadach dla magazynów w klimacie Gali gwiazdy i celebryci mówią raczej o ogólnikach, nie pochylają się za to nad swoim bólem egzystencjalnym.

Tymczasem Paweł Małaszyński w rozmowie z magazynem dotyka takich właśnie ciężkich tematów. Wychodzi od muzyki, w której najlepiej się realizuje. Od psychodelicznych tekstów swoich piosenek przechodzi od melancholii, która zawsze mu towarzyszy:

To siedzi w mojej głowie. Zawsze idę miastem z pochyloną głową. I w kapturze – mówi aktor. A potem:

Mam slajdy, flashbacki. Często eksperymentuję z samym sobą. Ze swoją wrażliwością. Czasem czuję ogromny gniew, złość i bezradność. Te slajdy, które mam w głowie to: Artaud, Warhol, Basquiat, Rimbaud, Baudelaire, Genet. Mnie interesują rzeczy połamane i podarte. Rozerwane na kawałki. Zawsze taki byłem. Nie zrobiłem jeszcze tej swojej najważniejszej rzeczy. Nie czuję się jeszcze wewnętrznie spełniony. Pewnie gdybym był samotnym wilkiem, gdybym nie miał rodziny, ścigałbym się z życiem jeszcze bardziej – byłbym autostopowiczem dzikich pustkowi. Ale jestem szczęśliwy tu i teraz. Moja miłość do żony, do dziecka jest tak samo stara, jak miłość do muzyki. A ja jestem wierny starym miłościom. Ale czasem mam smutne oczy. To mnie zdradza. Myślę, że w mojej duszy płonie wielki ogień, którego nie mogę zgasić. Czasem tylko przemknie mi przez głowę myśl, że nikt przy nim nie siedzi, nikogo on nie ogrzewa…

Padają też słowa o śmierci. Małaszyński mówił już o tym, będąc kilka miesięcy temu gościem Kuby Wojewódzkiego:

Ja żyję w jej cieniu. Czuję jej oddech na karku. To jest najgorsze uczucie… Dlatego ścigam się z życiem, bo wiem, że ona może przyjść w każdej chwili. Od dziecka mam obsesję śmierci. Odkąd pamiętam, zawsze lubiłem rysować krzyże. Za każdym razem, gdy zasypiam, nie wiem, czy się obudzę. Dlatego mało sypiam (śmiech) – wyznaje Małaszyński.

Cały wywiad z aktorem znajdziecie tutaj.

Foto:© KAPiF