„Miłość do kwadratu” – polska komedia Netflixa miała być hitem, a wyszło… [RECENZJA]
Film dołącza do rankingu najgorszych polskich komedii.
„Miłość do kwadratu” to kolejny polski film, ale tym razem produkcji Netflixa, który dał Polakom ogromne nadzieje. Niestety, zamiast zobaczyć zabawną komedię romantyczną z okazji Walentynek, dostali kolejną polską komedię niezbyt śmieszną, niebywale prostą i z dialogami przyprawiającymi o zawrót głowy. Szczerze, bardzo ciężko było mi przebrnąć przez ten film.
Miłość do kwadratu – Netflix
3 najlepsze seriale według Anny Skury! „Ogląda się jednym tchem”
Fabuła zaczyna się od tego, że jesteśmy świadkami kariery przystojnego Enzo (Matuesz Banasiuk), który ma prawie wszystko, czego zapragnie: najlepsze samochody z wypożyczalni, piękne dziewczyny i kasę. Natomiast cała jego kariera jest w rękach agencji marketingowej, która w każdej chwili może odebrać mu sławę.
„Emily w Paryżu”. Serial dla instagramerek, a Francuzi lepiej niech tego nie oglądają
Enzo podczas kręcenia jednej z reklam poznaje modelkę Klaudię (Adrianna Chlebicka), którą tradycyjnie próbuje uwodzić. Jednak Klaudia nie zalicza się do zwyczajnych modelek – przez prawie cały film skrywa tajemnicę. Komedia jest jeszcze bardziej ckliwa, kiedy Enzo musi zamieszkać u brata, ponieważ jego partnerka i managerka (Agnieszka Żulewska) wyrzuca go z domu. Brat samotnie wychowuje 9-letnią córkę, ponieważ jej mama postanowiła wyjechać na długie wakacje. Jak się domyślacie, Enzo pomaga bratu w opiece nad córką. Zazwyczaj wątki z dziećmi są urocze i zabawne, niestety w tym wypadku wyszło drętwo.
„Miłość do kwadratu” może gdybym oglądała w telewizji, to na wiele rzeczy przymknęłabym oko. Natomiast przyzwyczajana to wielu świetnych filmów dostępnym na platformie Netflix, słabość tego filmu, aż biła po oczach. Oglądając tę produkcję, miałam wrażeniem, że włączyłam polską komedię z początku lat 2000. Jakby reżyser i scenarzyści przespali jakąś dekadę, wyszli niespodziewanie z szafy i nagrali na szybko komedię ze wszystkich utartych schematów.
Nowy dokument Netflixa „BLACKPINK: Light Up the Sky”. Tak powstają produkty muzyczne
Trochę szkoda mi Mateusza Banasiuka, który dopiero drugi raz w życiu dostał główną rolę. Wcześniej przełomowym momentem w jego karierze był film „Płonące wieżowce„, w którym zagrał biseksualnego Kubę.
Tamta produkcja zbierała o wiele lepsze recenzje niż komedia Netflixa. Uważam, że Mateusz jest dobrym aktorem i zasługuje na bardziej ambitne role niż w serialu „Pierwsza miłość”.