Zosia Zborowska jest aktorką i influencerką oraz żoną siatkarza Andrzeja Wrony, z którym rok temu doczekała się córeczki Nadziei. Zosia należy do tych gwiazd, które nie cukrują swojego życia i rodzicielstwa, pokazując na swoim Instagramie jak naprawdę wygląda jej rzeczywistość. Fani uwielbiają ją za dystans do siebie, poczucie humoru i szczerość, a kobiety niejednokrotnie dziękują za łamanie tabu lub śmianie się z dodatkowych kilogramów.

Zofia Zborowska w kostiumie kąpielowym: „Kilka miesięcy temu bałabym się wrzucić taką fotkę”

Zosia Zborowska szczerze o ciąży, poronieniach i samoakceptacji

Teraz w podcaście „Tak mamy”, Zosia Zborowska po raz pierwszy postanowiła otworzyć się w wielu intymnych tematach. Bez owijania w bawełnę opowiedziała o ciąży, połogu, poronieniu i życiowych zakrętach, a tych u niej nie brakowało.

Już na samym początku podcastu aktorka przyznała, że od momentu poznania swojego przyszłego wówczas męża, obydwoje marzyli o założeniu rodziny:

Gdy poznaliśmy się z Andrzejem to ten timing mieliśmy dobry, bo już każdy z nas tam swoje przeszedł i obydwoje bardzo chcieliśmy założyć rodzinę i się ustatkować. I wpadliśmy na siebie właśnie w takim momencie. Andrzej jak byliśmy ze sobą jakieś 3 miesiące, to już mi wypalił z tekstem czy ja chciałabym mieć dzieci. (…) I wiem, że to dla niego było bardzo ważne, a dla mnie takie pytanie, mimo że wtedy jeszcze nie myślałam w kategoriach, że „już teraz, w tej chwili” to też dało mi takie poczucie ulgi, bo mój poprzedni partner jasno i klarownie mówił, że jeżeli dzieci, to za 10 lat. Także to była fajna odmiana. I pamiętam, że przystąpiliśmy „do roboty” po ślubie, na wyjeździe poślubnym.

Jak wyznała, nie musieli długo się starać, bo bardzo szybko zaszła w ciążę. Niestety, skończyło się poronieniem, które odcisnęło swój ślad w jej psychice:

Udało się, tylko, że…poroniłam. Więc to, że chcesz i się udaje to jedno, a życie pisze swój scenariusz. To poronienie było w miarę szybkie, ale bardzo bolesne, w sensie psychicznym, w fizycznym również. Potem rok trwała moja odbudowa psychiczna, fizyczna, szukanie powodu. (…) Okazało się, że mam zespół antyfosfolipidowy albo trombofilię, co jakby da radę urodzić dziecko i donosić ciążę, ale trzeba codziennie mieć zastrzyki z heparyny. No i się udało. Rok później dostałam zielone światło od mojej doktorki i też za pierwszym razem się udało. Ale tam już nie było szczęścia. Nawet nie pamiętam czy ja się uśmiechnęłam. Dla mnie to była misja, że „ok, no to mam te dwie kreski na teście, idę teraz zrobić badanie krwi”. I potem te trzy miesiące jakiejś walki psychicznej, żeby się nie nakręcać. Było cholernie trudno, ale się udało. Całą ciążę miałam bardzo trudną.

Choć udało się w końcu utrzymać ciążę, życie nadal nie oszczędzało Zborowskiej, która w trakcie ciąży musiała zmierzyć się najpierw z krwiakiem, który na miesiąc przykuł ją do łóżka, a później…z czerniakiem:

Straciłam dwie roboty przez to. Prawie pod koniec trzeciego miesiąca okazało się, że mam krwiaka i muszę leżeć przez miesiąc. I przez to, że leżałam przez miesiąc, musiałam zrezygnować z dwóch produkcji bardzo fajnych. I jak już się wszystko okazało, że jest ok, że ten krwiak się wchłonął, że ciąża nie jest zagrożona, to wyszło, że mam tego czerniaka. I kolejne półtora miesiąca, dwa miesiące borykania się z tym tematem.

Przez cały czas trwania ciąży Zosia Zborowska była dla siebie bardzo łaskawa. Choć miała świadomość, że znacząco przytyła, była pełna podziwu dla swojego ciała, które przecież już wkrótce miało wydać na świat nowego człowieka.

Dużo przytyłam w ciąży. Też sam fakt, że musiałam leżeć miesiąc nie pomagał. Nie mogłam uprawiać żadnych sportów. Nie czułam się więc jakoś super, wspaniale, pięknie, ale za każdym razem jak patrzyłam w lustro to miałam takie „kurde, tam jest mały człowiek” i bardzo łaskawie na siebie patrzyłam w ciąży.

Jednak pomimo dystansu i samoakceptacji, największym ciosem były dla niej zrobione przez paparazzi niekorzystne zdjęcia, które później lądowały na portalach plotkarskich i zaburzały jej obraz samej siebie. Jak wyznała, od momentu oficjalnego ogłoszenia ciąży zaczęło się „polowanie”. Murem za aktorką stanęły jednak inne celebrytki:

(…) To co się zaczęło dziać po tym (ogłoszeniu ciąży – przyp.red.), to polowanie na mnie, wybieranie takich najgorszych zdjęć, najbardziej upadlających. To było strasznie dla mnie przykre. Bo ja gdzieś w swoim odbiorze widziałam siebie jako tę mamę, która ma dziecko w sobie, a potem patrzyłam na siebie z perspektywy paparazzi i zalewałam się łzami. (…) Wtedy też bardzo dużo dziewczyn na Instagramie, aktorek czy piosenkarek stanęło w mojej obronie i też zaczęło publikować ich zdjęcia jakie im paparazzi zrobili w ciąży.

Zosia Zborowska usłyszała straszną diagnozę w czasie ciąży – NOWOTWÓR

Zosia Zborowska wspomina poród i połóg. Zbulwersował ją „szew dla męża”

Zosia bezceremonialnie łamiąc kolejne tabu przeszła do tematu porodu i połogu, o których zazwyczaj nie mówi się głośno i nie uczy w szkołach. Najbardziej zaskoczył ją i zbulwersował tzw. „szew dla męża” – czyli nadprogramowy szew w trakcie zszywania pękniętego po porodzie krocza, dzięki któremu partnerka miałaby w przyszłości być „mniej luźna”. Jak się okazuje, niezależnie od jej preferencji lekarz, który przeprowadził u niej zabieg zrobił to za mocno, przez co aktorka bardzo długo walczyła z silnymi, obezwładniającymi bólami:

Połóg był dla mnie zaskoczeniem. Sam poród wspominam w porządku, chociaż był ciężki. Bo mimo że wszystko poszło sprawnie, to Nadzia urodziła się z wrodzonym zapaleniem płuc i po 20 minutach nam ją zabrali. Spędziła dwa dni na neonatologii, gdzie jeździłam na wózku, by ją karmić i z nią kangurować. To są, wiadomo, hardcorowe sytuacje. Działałam wtedy na autopilocie, na jakiejś turbo adrenalinie. Z bólu nie byłam w stanie ani leżeć ani siedzieć. Te sześć dni w szpitalu były naprawdę ciężkie. A powrót do domu… Powiedzmy, że w końcu zrozumiałam o co chodzi w tej całej ochronie krocza. Druga rzecz, która mnie zaskoczyła, to „szew dla męża”, co jest hardcorem. Nadzia była bardzo dużym dzieckiem, więc podobno trzeba było mnie naciąć. A jak się nacina, to potem trzeba zszyć. Byłam 5 tygodni na proszkach przeciwbólowych i to był hardcore. Uważam, że zostałam bardzo, bardzo mocno zszyta, niestety nie przez moją położną, tylko przez doktora, który akurat wtedy przyszedł. Gdzieś w głębi duszy liczę, że on tego nie zrobił specjalnie, że nie miał takiej intencji. No ale wyszło jak wyszło.